W 2020 roku możemy grać w naprawdę interesujące i angażujące tytuły, nie wydając ani złotówki. Czy darmowe gry są jednak w pełni darmowe?

Darmowe gry – kto za nie płaci?

Nie będzie zaskoczeniem, gdy odpowiemy, że to konsumenci – czyli gracze – płacą za darmowe gry. Być może nie wszyscy i na pewno nie każdy po tyle samo, ale wszyscy przyczyniamy się w pewnym stopniu do tego, by firma wydająca daną grę zarabiała.

Funkcjonuje tutaj kilka różnych mechanizmów. W grach możemy kupować różnego rodzaju przedmioty kosmetyczne, które zmieniają na przykład wygląd naszej postaci czy dodają specjalne efekty. Możemy zdecydować się także na wzmocnienia ułatwiające rozgrywkę – silniejsze bronie czy szybszą regenerację energii.

Gry free-to-play przeważnie pozwalają nam na pokonanie całej zawartości (lub czynne branie udziału w rywalizacji PvP) bez wydawania pieniędzy. Często musimy jednak poświęcić na to sporo czasu. Istnieją dziesiątki systemów, które mają sprawiać, że spędzamy przed ekranem jak najwięcej czasu. Z perspektywy studia gier jesteśmy tylko elementem kalkulacji maksymalizowania zysków – to żadna tajemnica. Oprócz płatności za kosmetyczne dodatki i ulepszenia kluczowe źródło dochodów stanowią także reklamy.

Podstawa sukcesu darmowej gry to trafienie do jak najszerszego grona odbiorców

Jedną z najmocniejszych stron darmowych gier jest brak bariery wejścia w ich gameplay. Po prostu je instalujemy, uruchamiamy i gramy. Możemy zaprosić znajomych – wspólna rozgrywka za darmo to zawsze ciekawa propozycja. W przypadku takich produkcji można liczyć na pokaźną społeczność, jednak tytuły muszą oczywiście prezentować wystarczająco wysoki poziom wykonania.

Za tak zbudowaną społecznością idą ogromne pieniądze – pozostaje jedynie kwestia, w jaki sposób je najefektywniej zdobyć. Osoby grające w tytuły F2P, zwłaszcza na smartfonach, dzielą się na dwie główne grupy: tak zwane wieloryby (whales) i… całą resztę. Ci pierwsi są kluczowi do utrzymania modelu mikrotransakcji. Za zdecydowaną większość transakcji odpowiada zaledwie ok. 2% najbardziej aktywnych użytkowników. To najbardziej zagorzali fani produkcji lub osoby dysponujące sporymi kwotami, których celem jest zdobycie każdej skórki, wszystkich elementów wyposażenia i wszystkich atrakcyjnych dodatków do rozgrywki.

„Wieloryby” nie byłyby jednak tak rozrzutne, gdyby nie obecność właśnie tych pozostałych graczy. Gdy każdy użytkownik ma dostęp do tej samej zawartości, znika motywacja do zakupienia najlepszych i najbardziej unikatowych dodatków – w końcu nie ma przed kim się „pochwalić”.

Gry free-to-play działają zgodnie z unikatowymi zasadami rynkowymi, a studia wykorzystują kluczowe mechanizmy psychologiczne, by trafić przede wszystkim do „wielorybów”. To bardzo skuteczna metoda, o czym świadczą statystyki niemal każdej mobilnej gry F2P. Funkcjonowanie takiego modelu biznesowego nie ogranicza się jednak wyłącznie do zachęcania do transakcji. To także szansa na wykorzystanie najnowszych zdobyczy marketingu.

Czy darmowe gry na Androida i iOS nas szpiegują?

Nie jest tajemnicą, że gry, podobnie jak inne aplikacje, gromadzą więcej informacji na nasz temat, niż chcielibyśmy im udostępniać. To coś, o czym marketingowcy często milczą. Słowa takie jak „profilowanie” czy „geolokalizacja” brzmią tajemniczo i obco, jednak świadomość na temat tych pojęć jest coraz ważniejsza.

Sprzedaż naszych danych nie zawsze jest dla nas niekorzystna, jednak musimy pamiętać, że kupują je firmy, które najlepiej wiedzą, jak do nas dotrzeć. Dla reklamodawców i algorytmów jesteśmy wartością dodaną nawet wtedy, gdy okażemy się „złym” konsumentem i nie kupimy skina w grze. Marketingowcy mogą dotrzeć do nas poprzez propozycje zakupowe zupełnie niezwiązanych rzeczy: obiadu, butów czy wczasów. To temat długi jak rzeka, który zawiera wiele nieczystych praktyk, o których istnieniu wiele osób nie ma nawet pojęcia. Ochrona prywatności powinna być jednym z czołowych priorytetów w XXI wieku – niedługo nie będziemy mieć czym handlować. Gdy prywatność stanie się bezwartościowa, to kto zapłaci za darmowe gry?

To jednak nie koniec – na niektóre mechanizmy gracze godzą się sami, nie rezygnując z pozornie darmowych tytułów. Ogromna część gier F2P wymaga sporego nakładu finansowego, by osiągnąć prawdziwy sukces.

Free-to-play nie musi oznaczać pay-to-win, jednak naprawdę darmowe gry to rzadkość

Przyjrzymy się dwóm bardzo popularnym grom, które są dostępne głównie na PC – Hearthstone i League of Legends. Tytuły różnią się gatunkiem i sposobem zarabiania na siebie. Widzimy tutaj spory rozstrzał między stawianiem na płatności za dodatkowe wzmocnienia dla gracza a kosmetycznymi akcesoriami.

Hearthstone to kolekcjonerska gra karciana, która skupia się na budowaniu talii do magicznych bitew w karczmie. Głównym źródłem dochodu gry są mikrotransakcje, które pozwalają na zakup paczek kart. Pakiety to najprostszy sposób uzyskania silnych postaci i zaklęć, które wzmacniają nasz „deck”. Mamy tutaj do czynienia z pełnoprawną mechaniką pay-to-win. Kupując na przykład sto paczek, naturalnie mamy znacznie większe szanse na skompletowanie udanej talii niż ktoś, kto kupi ich zaledwie trzy. Oczywiście możemy je nabyć także za walutę w grze, którą zdobywamy poprzez wykonywanie zadań. Taka forma free-to-play jest bardzo popularna – teoretycznie możemy mierzyć się z najlepszymi, nie wydając sporych kwot. W praktyce jednak większa kwota zainwestowana w Hearthstone na ogół przekłada się na wyższą rangę. Tutaj system F2P nieco zawodzi – w rzeczywistości znaczna część użytkowników sięga do portfela, by dokupić brakujące karty.

League of Legends jest za to produkcją, która daje graczom dostęp do czempionów za walutę w grze lub realne pieniądze. W tym przypadku zakupy nie mają wpływu na naszą rangę czy możliwości. Sporadycznie zdarza się, że kosmetyczny przedmiot oferuje nam pewne wzmocnienie, przeważnie jednak jest to bardzo nieznaczna różnica. Nie wynika ona bezpośrednio z samej mechaniki gry, lecz inny wygląd danej umiejętności lub postaci może sprawić, że przeciwnicy będą nas lepiej lub gorzej widzieć i unikać. League of Legends zarabia także na innych przedmiotach kosmetycznych: totemach wizji, skórkach do postaci, ikonach, oraz wielu innych dodatkach. Choć nie oferują one przewagi w grze, tego typu mikrotransakcje przynoszą spore korzyści finansowe dla twórców.

Darmowe gry na telefon praktycznie zawsze są pay-to-win

Jak widać po przykładzie popularnego LoL-a, free-to-play nie musi być tożsame z pay-to-win. To jednak przykłady z „pecetowego” podwórka, choć Hearthstone jest często kojarzony również z telefonami.

W przypadku tanich produkcji na Androida znacznie częściej spotkamy się z tym pierwszym systemem zarabiania. Darmowe gry nigdy nie są w 100% darmowe, chyba że twórca udostępnia je wyłącznie z pasji. Wtedy jednak najczęściej jakość nie dorównuje produkcji wytworzonej przez celujące w najwyższy zarobek studio. Darmowe gry na telefon wyróżnia niezdrowa polityka finansowa. Mobilne tytuły starają się zarobić na wszystkim, na czym się da. W większości przypadków istnieje pewna bariera, po której przekroczeniu nie jesteśmy w stanie osiągnąć więcej samymi umiejętnościami i po prostu musimy sięgnąć po portfel.

W przypadku League of Legends dochodzi kolejny temat związany z produkcjami free-to-play – potencjał marketingowy

Finały League of Legends World Championship 2017. Źródło: Wikimedia Commons (CC 2.0)

Riot Games jest firmą, która bardzo dobrze rozumie realia rynkowe XXI wieku. Organizacja e-sportowych imprez, z których słynie studio Riot, to wyjątkowa szansa na współpracę pomiędzy twórcą gier a innymi markami. Zasięg popularnych tytułów starają się wykorzystać nawet firmy, które nie są w żaden sposób powiązane z gamingiem. W przygotowanym przez Riot Games teledysku K/DA – More znalazł się na przykład motocykl marki Ducati. To owoc współpracy korzystnej dla obu stron – firma motoryzacyjna zdecydowanie zyska na rozgłosie, a studio gamingowe na dodatkowych środkach pieniężnych.

To nie jedyna znana marka, z którą współpracuje Riot Games. Studio od lat utrzymuje marketingowe układy z firmami takimi jak Red Bull czy Alienware (należąca do Della firma produkująca komputery gamingowe klasy premium). Teraz do tego grona ma dołączyć Louis Vuitton, z którym Riot rozmawia już od ponad roku. Współpraca z gigantami rynkowymi, których zasoby na marketing mogą przynieść niezwykłe zyski firmie Riot, to coś, na co warto poświęcić nieco uwagi. Może dojść do tego, że w pewnym momencie na popularnym Summoner’s Rift – to mapa, na której odbywają się bitwy w LoL-u – natkniemy się na emblematy znanych firm.

Być może za jakiś czas będziemy mieć tu do czynienia z podobnym modelem biznesowym jak w przypadku marki Ryanair czy Wizzair (nachalne reklamowanie produktów, np. zdrapek, na pokładzie samolotu). Podobne mechanizmy widzimy już nawet w smartfonach – jako przykład może posłużyć firma Xiaomi, która umieszcza reklamy w systemie operacyjnym swoich urządzeń. W 2020 roku zarabia się na zasięgach, a kto może mieć lepsze zasięgi od firmy, która organizuje wielomilionowe eventy e-sportowe i dysponuje rzeszą fanów, która zapełniłaby naprawdę spore państwo? To coś, czego nie gwarantuje nawet najlepszy kanał na YouTube czy stacja telewizyjna.

Darmowe gry nigdy nie są w pełni darmowe

To prawda, że istnieje kilka niekomercyjnych projektów, które skupiają się na tworzeniu czegoś ciekawego, zabawnego i niszowego, Duże produkcje, takie jak Fortnite, League of Legends, Legends of Runeterra, Hearthstone, Heroes of the Storm, Rocket League i wiele, wiele innych tytułów, mają jednak ogromne parcie na jak największy zysk.

Obecnie funkcjonujące modele przeważnie się sprawdzają. Niektóre produkcje zarabiają na najbardziej zaangażowanych fanach, którzy kreują spory ruch w kwestii dodatkowej zawartości. Inne stawiają na pay-to-win i udostępniają graczom wnoszącym dodatkowe opłaty znacznie lepsze bronie, przedmioty i funkcje gry. Jeszcze inni starają się zrobić z naszej prywatności towar, którym można spokojnie handlować z dużymi firmami analizującymi zachowania konsumentów. Obrazu dopełniają gigantyczne korporacje, takie jak Riot Games, które zarabiają na zasięgach, jakie generuje dysponowanie tak sporą publiką. Potwierdza się stara zasada – na świecie nie ma nic za darmo. Nawet za gry free-to-play przyjdzie nam w taki lub inny sposób zapłacić.