Od jakiegoś czasu uważam, że ilość systemów operacyjnych na urządzenia mobilne, jakie pojawiają się na rynku, jest zdecydowanie za duża.

Ja rozumiem, że z tego tortu każdy chciałby uciąć choćby kawałek, ale to cholery, ile można.

System operacyjne na smartfony niedługo będą wyskakiwać z lodówki, jak Despasito tego lata.

Dla mnie zdecydowanie wystarczą iOS, Android i ten piekielny Windows, którego i tak mało kto lubi i używa. Cała reszta graczy wypuszcza na rynek totalne niepotrzebne stworzenia. Co więcej, gdyby okazało się, że któraś z tych zabaweczek jest przynajmniej działająca i lepsza od potentatów rynkowych, to może bym jeszcze zrozumiał. Jednakże okazuje się, że to, co ląduje na rynku, to zwyczajnie nie do końca dopracowany kod.

Żeby nie było, że pozostaje gołosłowny, to weźmy na tapetę ostatnią nowinkę z rynku mobilnego, czyli system Sailfish OS, który trafi na tapetę oficjalnie 27 września tego roku.

Jest to produkt od firmy Jolla, która przygotowuje go pod Sony Xperie X. Jak kocham Xperię, tak w tym momencie zrobiło mi się lekko słabo. Na początek nasunęło mi się pytanie, “po jaką cholerę wymieniać dobrze działającego Androida, na jakiegoś Noname’a bez historii?”. Niby problemem Androida jest mocna fragmentacja, ale przy tym czymś też nie mamy pewności, że takowy problem nie wystąpi. Co więcej, rynek został już podzielony między dwóch graczy: Google z Androidem i Apple i iOS. Najzwyczajniej w świecie, Sailfish OS nie jest specjalnie atrakcyjny dla developerów. I wcale mnie to nie dziwi. Nikt nie pokusi się pisać aplikację pod jakiś totalnie niszowy system, bo nie będzie na to rynku zbytu. Już z Windows Mobile na tę chwilę jest problem, a co dopiero z taką świeżynką. Dodatkowo Sailfish X, bo tak nazywa się odmiana Sailfish OS przygotowany dla Sony Xperii X, nie będzie działać idealnie. Nie jest to jakaś nowość, czy plotka, tylko informacje potwierdzone. System ten ma problem z ogarnięciem działania modułu Bluetooth, czytnika linii papilarnych, oraz innych ważnych sensorów. Takowe po prostu nie zostaną wspierane przez ten system.

Jest to chyba jeden z najważniejszych aspektów, który przemawia do mnie za nie instalowaniem tego systemu na swoim urządzeniu.

Po cholerę mi system, który nie da mi większości ważnych funkcjonalności. Nie chcemy się przecież wracać do epoki kamienia łupanego. Oczywiście, Jolla próbuje bronić swojego produktu i twórcy zapewniają przy okazji, że instalacja tego oprogramowania będzie bardzo łatwa. Co z tego, skoro później napotkamy problemy różnej maści. Okazuje się jednak, że nie jest ta do końca i w tej kwestii. Jolla ma niewielki problem z interpretacją słowa “łatwe”, bo jak się okazuje, do zainstalowania Sailfish OS potrzebny będzie komputer z systemem Linux i podstawowa wiedza na temat działania terminala. Kiedy to tylko przeczytałem, to mało się nie oplułem ze śmiechu. Już widzę ten obrazek, kiedy Pani Zosia z biura w wielkich tipsiorach bierze lapka z Debianem i instaluje sobie Sailfisha pod konsolą. Żeby nie było, bardzo bym chciał, aby taki obrazek miał miejsce, ale jest to zwyczajnie nierealne. Pani Zosia liczy na to, że uruchomi swojego smartfona, cyknie kilka fotek na Instagrama, albo posłucha muzyki. Szczerze powiedziawszy — nawet ja na to liczę. Od jakiegoś czasu nie chce mi się babrać z konfiguracją, bo zwyczajnie nie mam kiedy. Próbuje sobie to wytłumaczyć, że jakiś debil na stołku uznał, że taki sposób instalacji oprogramowania w 2017 roku można nazwać banalnie prostym, albo po prostu ma ludzi za nieprzeciętnie technicznych.

Jakby tego było mało, pozostaje jeszcze najważniejsza kwestia — czyli gotówkowa.

I tutaj możecie doznać lekkiego szoku. Okazuje się, że za system, który zainstalujecie sobie spod Linuxowego terminalka, będziecie musieli zabulić 220 zł. Myślałem, że źle widzę, ale czytałem tę notkę prasową kilka razy, aby się upewnić. Jakiś osioł myśli, że ludzie dadzą ponad 200 zł za możliwość zainstalowania niszowego i niedopracowanego oprogramowania na swój smatfon. Challenge accepted!!! Powiem wam szczerze, że brakuje mi słów w niewulgarnym słowniku na opisanie tej kuriozalnej wręcz sytuacji. Wiele absurdów widziałem, pisząc dla was, ale Jolla wygrała mój dzień. Przecież cały rynek dąży do tego, aby połączyć software i hardware. Coraz większa symbioza sprawia, że optymalizacja jest na bardzo wysokim poziomie. Przykładem jest choćby iOS, który radzi sobie na tym polu najlepiej na rynku. Jego urządzenia są niesamowicie wydajne właśnie dlatego, że system operacyjny jest specjalnie przygotowany pod bebechy, na jakich pracuje. Nikt w tej sferze z Apple nie może się równać. Co więcej, jest na to zapotrzebowanie, bo rynek zwolenników Apple rośnie w siłę. I na takiej podwalinie wyłania się taki SailFish za 220 zł z możliwości instalacji przez konsolę Linux i bez obsługi Bluetooth. Brakuje mi tylko popcornu, aby mieć pełny kabaret.Nie wiem, kto w firmie Jolla wpadł na ten “genialny” pomysł, ale kazałbym mu klęczeć na grochu. Mam jednak nadzieję, że twórcy Sailfish X zrozumieją swój błąd, opamiętają się i udostępnią ten system operacyjny za darmo, wraz z kodem. Może wtedy ktoś pomoże im załatać niedociągnięcia. Chociaż i tak dalej uważam, że miejsca na tym rynku dla kolejnego gracza nie ma.

Bernard to redaktor naczelny SpeedTest.pl. Jest analitykiem i pasjonatem gier. Studiował na Politechnice Wrocławskiej informatykę i zarządzanie. Lubi szybkie samochody, podróże do egzotycznych krajów oraz dobre książki z kategorii fantastyka.